» Blog » Rozprawy #6: refren o nieżywym grajku
23-08-2014 15:17

Rozprawy #6: refren o nieżywym grajku

Odsłony: 62

Rozprawy #6: refren o nieżywym grajku

Do przeczytania także tu.

W poprzednich odcinkach:

Łukasz Orbitowski - Szczęśliwa ziemia

Justyna Bargielska - Małe lisy

Ziemowit Szczerek - Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajemna historia Słowian

Patrycja Pustkowiak - Nocne zwierzęta

Brygida Helbig - Niebko

Paweł Potorczyn - Ludzka rzecz,

czyli refren o nieżywym grajku

Do napisania tej notki zabierałem się bardzo długo. Przeszkadzało mi wszystko: inne lektury (świetna biografia Beksińskich!), koszykówka, kino, spanie, diabelskie lenistwo (które ludzie leniwi zwykli nazywać prokrastynacją). Człowiekowi zwyczajnie się nie chciało. Ale to ludzka rzecz.

Powieść Potorczyna zaskoczyła mnie tym, że literatura wciąż potrafi mnie zaskakiwać. Zaskoczenie owo cenię niesamowicie i każde takie odnotowuję, bo zwykle łączy się ono w kalendarzu z naprawdę dobrą lekturą. Żeby problem dobrze naciemnić i pokazać drogim czytelnikom, o co mi chodzi (a właściwie o co mi nie chodzi, ale najmniej; czego nie myślę, ale czemu najbliżej do tego jest) opiszę teraz takie książki, których nikt z nas nie lubi. Niechęć do nich to ludzka rzecz – każdy z nas ją skrywa, bo wstydliwa, ale jej istnienia podważyć nie pozwalam.

Trylog nienawiści zaczniemy od nudy. Choć uważam nudę za ludzką rzecz i wierzę, że powinna być dostępna w jakiejś przystępnej formie (np. pigułek) w każdej aptece bez recepty, to na jej widok pedał do podłogi. Pożeram kino trójwymiarowe (jak wszyscy), czytam książki rozsadzone przez akcję (jak wszyscy, czyli około pół procenta naszych rodaków), chłonę fabuły rozszarpane przez tempo (czyt. poprzednie nawiasy). Za bardzo jestem wystraszony, żeby dać jej do siebie podejść. A Potorczynowi w debiutanckiej powieści zdarza się chwila zadumy, która u co bardziej wrażliwych czytelników błyskawicznie wywoła reakcję alergiczną (mnie udało się wykpić mocnym zakatarzeniem, bez wysypki i opuchlizny).

Drugą rzeczą przez czytelnika nieświadomie (do dzisiaj, bo przecież potok prawdy właśnie spływa z palców demiurga!) odrzucaną jest zaangażowanie. Widzę, że chcecie mnie dopaść i rozwlec po równinie, bo plotę jak na mękach (co w takim razie miałyby dać kolejne męki? #pleonazm), ale nie zrobicie tego, futrzaki, bo wiecie, że prawdziwie prawię. Fajne (za użycie słowa znienawidzonego odcinam sobie środkowy palec) są książki lekkie, a lekkie są książki fajne, co oznacza, że przed „co” udowodniłem nie wprost, iż ciężkie książki są do rozpalania w piecu. Zdziwicie się, ale nie będę teraz pisał o masie gatunkowej Potorczynowej opowieści, bo środka ciężkości należy szukać nie w ogóle, ale w specyfice – którą tutaj jest pewna przysadzistość. Książka nie przywala, ale nie da się przesunąć; nie gniecie barków, ale twardo trzyma się przy ziemi, całkowicie odcinając się od jakiejkolwiek abstrakcji. Każdy dźwiga własny krzyż i ludzką rzeczą jest to, że nikt nie chce brać na siebie kolejnego – dlaczego więc miałby przegryzać się przez małe dramaty bohaterów miast łyknąć je bez przyprawiania szczególną uwagą?

Ha, złamałem w dodatku zakonną dyscyplinę akapitowców i w poprzednim wspomniałem o tym, co będzie w tym, mianowicie: małości tudzież rozmiarach, bo małość źle nam się kojarzy (zwykle z naszymi mniej lubianymi koleżkami). Przyzwyczajeni jesteśmy (my, naród, choć niekoniecznie polski; podejrzewam, że każden jeden) do rzeczy olbrzymich: wielkich śmierci, wielkich klęsk i wielkich zwycięstw, wielkich słów i wielkich zdrad. Nie chcę już uprawiać rozkosznego masochizmu, bo teraz właśnie następuje chwila, w której powinienem zacząć wbijać szpile (nam, narodowi) miłośnikom fantastyki. Podejrzewam, że w dziesięciu przeciętnych reprezentantach gatunku znalazłoby się więcej trupów i więcej bohaterów niż w dziesięciu odcinkach dowolnego (to się liczy w odcinkach?) serwisu informacyjnego. Ale już nie uciekajmy w stronę świata naszego strasznego, bo nie po to nas ojciec stworzyli; stworzyli nas, żeby powiedzieć, że niezauważanie rzeczy małych to ludzka rzecz. A u Potorczyna wszystko się o małe rzeczy rozbija: mały człowiek nienawidzi innego, niedużo większego, małe zwycięstwo osładza kolejne skromne porażki, a czas płynie powolutku (powolnictwo to taka odmiana małości, jeżeli nie wiecie, ignoranci). Czasami oczywiście następuje przeperspektowienie, które światłem w źrenicę pokazuje, jak idiotycznym stwierdzeniem jest „mały dramat”, co jest wielką zaletą powieści Potorczyna, ale wcale nie najważniejszą jej cechą. Ważniejszą jest szczegół dominujący nad ogółem; scena rządząca fragmentem; zdanie władające opisem; słowo nad książką.

Zaskoczyła mnie ta książka, bo nie bardzo takie lubię: z fabułą drugoplanową, z bohaterami mało skonkretyzowanymi, składającymi się z pojedynczych sytuacji, składającymi się tylko z tła. Najbardziej wziął mnie oczywiście powracający wciąż refren, którego zdradzić nie mogę, ale przecież już go odnaleźliście. Przecież to, że każdego dnia co innego się podoba, to ludzka rzecz.

0
Nikt jeszcze nie poleca tej notki.
Poleć innym tę notkę

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.