» Blog » Rozprawy #8: to żyje
04-10-2014 12:41

Rozprawy #8: to żyje

Odsłony: 107

Rozprawy #8: to żyje

Można czytać także tutaj.

Przeszłość:

Łukasz Orbitowski - Szczęśliwa ziemia

Justyna Bargielska - Małe lisy

Ziemowit Szczerek - Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian

Patrycja Pustkowiak - Nocne zwierzęta

Brygida Helbig - Niebko

Paweł Potorczyn - Ludzka rzecz

Andrzej Stasiuk - Nie ma ekspresów przy żółtych drogach

Jerzy Pilch - Wiele demonów,

czyli to żyje

Czasami wydaje mi się, że teksty, które nazwałem Rozprawami powinienem przemianować na Wyznania. Nie dość, że przyczyniłbym się do promowania świetnej, choć dalekiej od geniuszu literatury (Wyznaję Cabre, Zic Ocu, polecam), to utrafiłbym w, pocelował i wskazał na treść. Żeby trzymać się obranej kiedyś tam żyłochlastniczej konwencji, co, swoją drogą, uważam za przednią zabawę, bo innopieśniowa skolioza przeżarła mnie do cna, moją małą notkę pożenię z moją małą spowiedzią.

Grzech na dziś: czytanie nie sprawia mi przyjemności. (Uwaga! Mój rozpuchły do granic mózgoczaszki rozumek mówi mi, że coś takiego mogłem kiedyś już wykonfesjować. Urażonych ekshibicjonistyczną repetą sadystów przepraszam, powtórzenia prawdopodobnie jeszcze się powtórzą).

U Dostojewskiego, w Zbrodni i karze bodaj, było coś o monomanii. Mały byłem jak czytałem pierwszy raz i chyba dałem się monomanii omamić (ale nie mówię, że to nie jest rysa wynikająca z pierwotnej formy kryształu mojego jestestwa). Przez cały mój mozół świadomy rzucałem się z krwiożerczym szałem na różne rzeczy (jak to pensjonarsko brzmi, formo! Spłoniłem się), wróć, szałem na brunatne ochłapy, a efekty są. Jakie są. Na literaturę porwałem się w drugiej kolejności (sam się zdziwiłem, kiedy to sobie uświadomiłem), a efekty są. Jakie są.

Koniec autobłazenady! Poszedłem we mgłę, w dym i lustra, a wytłumaczenie jest proste: literatura pierwszorzędna wypływa z nielicznych, poukrywanych po nieprzebytych górach źródełek; ścieki wylewają powódź pulpy, podłej makulatury, którą biedny czytelnik rozrywa w poszukiwaniu choć jednej kropli ożywczego stymulantu. Oskarżycie mnie o elitaryzm, asekuranctwo, pozowanie nie tyle na intelektualistę, co na sam intelektualizm uosobiony, o taplanie się w umysłowym porubstwie, o próbę zrównania z ziemią tego, co ledwo się od niej odrywa. A to oczywisty błąd! (Choć każdego innego dnia musiałbym się ze wszystkimi tymi zarzutami zgodzić.) Dobre książki robi Brandon Sanderson, a nie sposób oskarżać go o wygórowane ambicje. Słabą książkę zrobił Huberath (Portal zdobiony posągami; musiałem sprawdzić, jak to to się zwie, bo wyrzuciłem z pamięci, poważnie), a przecież zawsze wiedział, co stronę odróżnia od kartki. Jeszcze dochodzi kwestia tego, że niektóre lektury nie po to są, by przyjemność sprawiać, a po to, by boleć!Powiedziałbym coś i o tym… Tylko dla Ciebie, cny Czytelniku, powstrzymuję moje szaleńcze szczekanie, bo sam obrażam się chronony po tym, jak ktoś zaczepi moją cierpliwość.

Usiadłem w niedzielę o godzinie szesnastej do lektury i przeczytałem dwieście stron Wielu demonów. Zamknąłem książkę, odłożyłem, chwyciłem znowu, zajrzałem na stronę ostatnią, poszukałem najbliższego numerka, czterysta siedemdziesiąt dziewięć, uśmiechnąłem się. Okiem niedoedukowanego eksperta oceniłem tom na czterysta stron, osiemdziesiąt jednostek przyjemności dostałem w gratisie. Uciecha z tego, że do końca zostało dużo, więcej niż się myślało – nie zdarza mi się.

W tym roku zdarzyło się może pięć razy. KorektyTraktat o łuskaniu fasoli.Lala.

Od czego zacząć? Najłatwiej chyba od tego, czym stoi cały Pilchowy gmach: od frazy. Z bólem przyznaję (#wyznanie), że rzadko dostrzegam w literaturze język jako ogół. Może dlatego kiedy już go zobaczę, to pędzę jak gepard za gotowanymi ziemniaczkami? W każdym razie: jeżeli czytanie jest podróżą przez miasto, którego tworzywem jest słowo, to dostrzegam tylko pojedyncze budynki. No, może niektóre szczególnie fantasmagoryczne osiedla. Ale Wiele demonów to wiocha tak charakterystyczna, iż nie sposób spokojnie utonąć w kałuży solipsyzmu. Zdania zbudowane ze słów tak wymyślnych, że człowiek nawet nie pamięta, że je zapomniał; słowa poukładane tak, że człowiek zastanawia się, co też ten Pilch z nich tutaj układa; zdania zbudowane ze zdań tak wielu, że człowiek nie wie gdzie tu się zaczyna wtrącenie, a gdzie wtrącenie do wtrącenia. (Z)waż/szaj jednak! Zważaj, bo już oddałeś duszę meandrom! Wiele demonówto książka, którą czyta się tak, jak pije się kakao (nie wódkę, bezwstydnicy, nie wódkę): jakby kto lał w gardło i łeb aksamit. Płynność, potoczystość, gładkość, miękkość, przyjemność – a nie kalecząca ość (ości będą się czytały pewnie, jestem ciekaw).

Czy to wszystko? To nic! Wiele demonów nie jest z rasy powieści najlepszych, ale ma wiele jej cech – jedną z nich jest to, iż się rozlewa. Tłumaczę: Klub Pickwicka czytałem dawno temu i nie pamiętam niemal nic; jedyne co zostało, to wrażenie, że zostałem przez tę książkę otoczony, opatulony, że jest wszędzie wokół mnie. Z Wieloma demonami jest tak samo: najpierw czytający z podziwem czuje, jak świat powieści przylega do jego skóry, potem widzi go wszędzie wokół, na końcu roztapia się niby kropla w oceanie. Wypada postawić pytanie tyleż proste, co ważne: jak to jest zrobione?

Odpowiedź jest tyleż prosta, co złożona: szczegóły, panie odbiorco, szczegóły.Wiele demonów to antyteza powieściowej suszy; zaprzeczenie martwoty. W tej książce żyje wszystko. Bohaterowie? Oczywiście! I to jak żyją! To nie jest galeria postaci, lecz galera – tłum niewolników codzienności, mrowie ludzi (ludzi! Czytaj młody autorze, zamiast pisać, literatura i ludzie to jedno!) dziwnych, charakterystycznych, opisanych bogato i ze swadą, wykreowanych mądrze i sprytnie – bo i bawią, i ruszają – potencjał spełniony. Ich historie splatają się ze sobą, głębie przeszłości, szoki teraźniejszości, co tam, przeszłość z przyszłością i teraźniejszość z przeszłością, galimatias, kluski z makiem i plecenie jak na mękach, wiklinowy koszyk. Mrakówny z Kornelem i Juliuszem, ewangelicy z papistami, Naczelnik z Pastorem, Madame z trumną, Fryc ze swoimi własnymi proroctwami…Wszystko ze wszystkim! Dorzucam do tego żywy język. Mamy kłąb ruchliwych, wymykających się z rąk wątków, nad którymi Pilch jakimś cudem panuje; mamy świat zamknięty w książce; mamy życie w kryształowej kuli.

Wiecie, nienawidzę porównywać ze sobą książek. Poważnie! Ale robię to, robię to po to tylko, żeby zmusić mój przeżarty libertarianizmem móżdżek do jakiejkolwiek dyscypliny. Jedźmy więc, nikt nie woła: Ludzka rzecz, siłą rzeczy. Potorczyn też życie zamykał; mniej barwnie, z mniejszą swadą, z mniejszą pewnością siebie. Niebko – podobnie; dystans i humor Pilcha nad wzruszeniami Helbig. Dalej – Fionavarski gobelin. Naprawdę! Jeżeli ktoś przeczytał i to, i to, i nie widzi podobieństw, powinien przeczytać i to, i to jeszcze raz. A dzięki przywołaniu Kaya, mogę wejść na grządkę jeszcze niepieloną – Malazańska Księga Poległych. Wracam do żywych: Dostojewski, każden jeden. reamdeDzieci Północy.

Słyszycie co mówię? Mówię: kompleksowość. Mówię: dokładność. Mówię: wielkość. Nie chodzi o jakość, bo sąsiedzi u góry bardzo różni: jeden ewangelik, drugi ochlaptus, a trzeci, najgorszy, papista. Wiele demonów stoi w domu, w którym chodzi o to, żeby jak najwięcej pokazać. Uwierzcie mi, rzadko to kupuję – bardziej to mi się podoba, co zakrywa. A tę książkę kupiłem jak cholera. Jak pierun. Słusznie dostała Nagrodę Literacką Gdynia. Szczerze mówiąc, nie wierzę, żeby Ignacy Karpowicz z ośćmi potrafił ją przebić, o Niebku i Nocnych zwierzętach nie wspominam, pozostałych pewnie nigdy nie przeczytam. Nie spodziewałem się tego, ale w tym wyścigu moim faworytem zostaje Jerzy Pilch. Jestem zszokowany – przede wszystkim poziomem Wielu demonów (nie są genialne, są świetne, a ja nie za bardzo za Pilchem przepadam, dlatego też notka wypada trochę bałwochwa…

Jakże mnie to zmęczyło!

3
Notka polecana przez: baczko, Clod, Senthe
Poleć innym tę notkę

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.